środa, 27 kwietnia 2011

GTA: Vice City - powrót do klasyki

Coś mnie naszło na starsze gry ostatnio. Po ukończeniu Prey uruchomiłem GTA: Vice City - legendę serii, którą wspominam bardzo miło, mimo iż wymiękłem po kilkudziesięciu próbach przejścia ostatniej misji i filmiku końcowego nigdy nie było mi dane zobaczyć. Jak gra się prezentuje z dzisiejszej perspektywy?

Pierwsze wrażenie jest bardzo średnie. Mimo wyraźnie amortyzującego działania nostalgii (te dźwięki w menu...), wizualnie gra nieco odrzuca. Na szczęście da radę ustawić rozdzielczość 1680x1050, nie ratuje to jednak oczu przed okropnymi teksturami (to rozmazane logo hotelu Ocean's View, brr...). Po zaaplikowaniu modów na lepsze efekty cząsteczkowe i 10-krotnie zwiększony zasięg widzenia oraz zwyczajowym kwadransie na przywyknięcie do przeterminowanej grafiki można już bez przeszkód skupić się na gameplay'u.


Po rozegraniu ponad 6 godzin i odblokowaniu drugiej wyspy mogę z całą stanowczością stwierdzić, że fun jest niemal ten sam co 8 lat temu. Już bez tego opadu szczęki i z mniejszą tolerancją na kretynizmy w mechanice, ale w dalszym ciągu ma się tu do czynienia z miodnością w najczystszej postaci.


Co mi się na razie podoba?

- Klimat - tandeciarska atmosfera rodem z Policjantów z Miami wymiata i kropka.
- Przerywniki filmowe - czuć jak Rockstar szlifował na Vice City swój styl.
- Zróżnicowane, pozbawione zadęcia misje - miła odmiana po śmiertelnie poważnym GTA IV.
- Muzyka i dubbing - mistrzostwo.
- Mały myk z rozmazującymi się światłami aut i lamp ulicznych ładnie tuszuje niedostatki grafiki. Gra generalnie wygląda lepiej w czasie zmierzchu i w nocy niż za dnia (mowa oczywiści o porze dnia w samej grze ;)).


Co na razie mi się nie podoba?

- Brak checkpointów w trakcie misji - biorąc pod uwagę stosunkowo wysoki poziom trudności gry, może doprowadzić to do szału. Ponieważ na razie idzie mi świetnie (nawet za 1. razem przeszedłem tą cholerną misję z minihelikopterem i ładunkami wybuchowymi na budowie), to tego tak jeszcze nie odczułem, ale da mi to w kość na pewno.
- Strata broni po trafieniu do szpitala - kolejny kretynizm zmuszający do wgrania save'a, inaczej nie dość, że trzeba tracić czas na dojazd na miejsce misji, to jeszcze po sklepach trzeba jeździć za jakąś giwerą.
- Pojawianie się aut w zasięgu wzroku (to eufemizm - pojawiają się w odległości 50 metrów), znikanie po odwróceniu głowy - wkurza to mocno.
- Kolorystyka gry sprawia, że wcale nie czuję tego palącego słońca w środku dnia. That's Florida baby - powinno prażyć i oślepiać!

Ogólnie gra się bardzo przyjemnie. Czy tym razem będę mógł dodać Vice City do listy ukończonych gier? Nie wiem, postaram się, ale to nie FPS na 8-9h (vide Prey), a w łapki okazyjnie (wyprzedaż - 50% na EA Store) trafił mi właśnie Crysis 2 (po 1,5h jest naprawdę nieźle), więc...

Moją pełną galerię znajdziecie tu: Vice City-screenshots.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz