wtorek, 29 grudnia 2009

Rok 2009 na PC - podsumowanie

Chyba na każdej stronie traktującej o grach można przeczytać podsumowania mijającego roku. Oryginalny nie będę i o własną ocenę mijającego roku się pokuszę :) Niestety pierwszą połowę roku poświęciłem głównie na multi w CoD4 i ewentualne dokańczanie hitów z końcówki 2008 r., a później różnie bywało z czasem, więc nie widziałem i nie potestowałem wszystkiego wartego uwagi. Mało kto gra chyba jednak w każdą nowość, a i ten rok nie obwitował aż w taką liczbę megapremier (większość ciekawych tytułów spieprzała z premierą przed MW2 aż się kurzyło) - spokojnie więc mogę dokonać małego resume :)

Najlepsza gra roku:



Batman: Arkham Asylum

Gra, która pojawiła się niemal znikąd, kasując całą konkurencję. Piękny przykład na to, że dopracowanie i pomysł są wystarczające do osiągnięcia olbrzymiego sukcesu. Klimatem tej gry można by obdzielić kilka innych produkcji. Bardzo przyzwoita jak na dzisiejsze standardy długość rozgrywki, doskonale urozmaicona zróżnicowanym gameplay'em. Do tego dodajmy mieszankę bijatyki, skradanki i zagadek logicznych, przyprawioną śliczną grafiką (z Unreal Engine 3 wyciśnięto chyba wszystko), ciekawą fizyką i świetną muzyką. W Batmanie niemal każdy element dopracowany jest do perfekcji - od walki z kilkunastoma przeciwnikami na raz pozbawionej bolączki podobnych gier, gdzie gracz bije się z jednym wrogiem, a reszta czeka w kółeczku na swoją kolej, po chyba najlepiej przemyślany system znajdziek, jaki w życiu widziałem. Tu naprawdę ma się ochotę szukać tych wszystkich popierdułek porozrzucanych po mapach :) Wielka niespodzianka i zasłużone laury, oby tylko nie zostało to rozmyte w odcinających kupony kontynuacjach.

Żeby nie było - Batman ma swoje wady. Choćby tryb detektywistyczny jest przegięty i trzeba się zmuszać, by nie przejść całej gry w brzydocie jego kolorów. Dokuczliwe czasami jest prowadzenie gracza za rączkę, ale to dziś norma, a ambitnym dano możliwość wykazania się przy kilku naprawdę sprytnie zaprojektowanych zagadkach spoza wątku głównego. Grę czuć też konsolą na kilometr. To wszystko jednak nic nie znaczy wobec ogólnego poziomu produktu. Jak dla mnie gra roku.

Blisko podium:



Dragon Age: Origins

Dragon Age'a mam od dnia premiery i po ostrym graniu na początku obecnie od niego odpoczywam. Choć była zapowiadana na następcę Baldur's Gate'a, to wielu graczy zaskoczył fakt, że jest nim w istocie. To kawał świetnego, oldschoolowego erpega, jednak z dużą liczbą nowoczesnych naleciałości. Pełna rozmachu fabuła, bardzo dobre questy z wątku głównego, wypełnione alternatywnymi sposobami rozwiązania, fajny klimat, wymagające walki i będące niemal majstersztykiem interakcje w drużynie - po prostu sam role-play'owy miód.

Niestety wad jest sporo, od drętwych momentami questów pobocznych żywcem wyjętych z MMORPG-ów, przesadną liczbę walk, prostacki sposób generowania itemów (świecące się beczki, przeciwnicy niezostawiający swojego ekwipunku), po chyba największą bolączkę - puste, pozbawione życia lokacje, przy których Amn z BG2 jawi się jako pełna ciekawych postaci metropolia. Daleko Dragon Age do miana gry idealnej, ale mimo wszystko to najlepszy RPG ostatnich lat.

Przeciętniak roku:



Risen

Miał zmazać plamę po Gothicu 3 i na nowo uskrzydlić fanów serii. Właściwie to kolejny Gothic, żywcem wykorzystujący mechanikę gry poprzedników, a nawet w całości korzystający z ich elementów graficznych. Włożono sporo serca w Risen i trzeba przyznać, że końcowy efekt jest więcej niż zadowalający. Niestety tylko do czasu. Dwa pierwsze akty gry to raj dla miłośników gothicowej eksploracji świata. Jest ciekawie, dość ładnie i wymagająco. Gdy jednak gracz wykona już wszystkie questy poboczne i popchnie fabułę do trzeciego aktu, jego oczom ukaże się straszliwa nędza. Risen zmienia się w podłego dość i upierdliwego hack'n'slasha - przeciwnicy czają się za każdym rogiem, a gracz, zamiast bawić się niezłym system walki, szybko uczy się stosować w kółko najprostszą skuteczną kombinację. Przyjemność gry stopniowo ulatuje na rzecz żmudnej wycinki, aż do niedorzecznej finałowej konfrontacji.

Szkoda - Risen naprawdę warty jest uwagi, ale Niemcy z Piranha Bytes po raz kolejny więcej obiecywali niż dali, skazując swoją grę na zapomnienie.



Call of Juarez: Więzy Krwi

Ta gra miała wybić Techland do pierwszej ligi i w sumie bardzo wiele nie brakło. Westernowy klimat to rzadkość w grach, a Polakom udało się go odtworzyć lepiej niż jednemu reżyserowi filmów z Johnem Waynem :) Do tego w miarę ciekawy scenariusz (choć z kiepską końcówką), świetne, rewelacyjnie zdubbingowane postaci bohaterów i ładna grafika. Zawiódł nieco gameplay w wielu misjach wyraźnie wzorowany na Call of Duty, ale pozbawiony jaj pierwszego Modern Warfare. Ta gra po prostu momentami zajeżdża przeciętnością. Nie sposób nie wspomnieć też o koszmarnych animacjach, które kompromitują efektowną graficznie oprawę CoJ. Szkoda, mogło być lepiej. Gra do przejścia na raz i sprzedaży na Allegro.

 Rozczarowanie roku:



Call of Duty: Modern Warfare 2

Żeby było jasne - ta gra na tle innych jest co najmniej bardzo dobra. Tyle, że prezentuje poziom niższy od poprzedniczki, nijak mający się do zapowiedzi. Jak dla mnie najbardziej przehype'owana gra tego roku, a może i dekady.

W singlu razi totalnym debilizmem scenariusza, źle zrobionymi skryptami (wrogowie spawnujący się metr za mną, albo na moich oczach) i ogólnym brakiem pomysłu na coś nowego. Twórców stać było jedynie na wzięcie najlepszych momentów z MW1, udrastycznienie ich i dodanie nowych efektów. Zamiast nowej jakości stworzyli w ten sposób karykaturę własnego produktu - przewidywalną i nudną. Każdy ciekawy element fabuły MW1 występuje i w MW2, tyle że w tak "przefajnionej" formie, iż zamiast rozdziawionej szczęki miałem raczej uczucie zażenowania.

Wiadomo, CoD to głównie multi, ale i na tym polu nie jest na pewno lepiej niż w "jedynce". Choć sam system doświadczenia, perków, broni etc. zrobiony jest bardzo fajnie, to całość kładzie IWnet zastępujący system dedykowanych serwerów. Niby nie jest tak źle, jak można się było spodziewać - lagi są rzadkie, ale równie rzadkie są całkowite braki opóźnień. Sprawa nie jest wyczuwalna zazwyczaj dla graczy biegających z m16 z red dotem, ale ktoś preferujący bliski kontakt z przeciwnikiem i częste użycie noża non stop będzie świadkiem sytuacji, że po uderzeniu kosą przeciwnik zdąży przebiec dwa metry zanim padnie trupem. Jeśli do tego dodać okresowe problemy z połączeniem, szczególnie przy próbie gry ze znajomymi, projekty map preferujące kamperów i panienki z okienka (na kilku mapach jest sporo budynków i każdy ma taką, nie ruszą się nawet na metr do czasu śmierci - szczególnie widoczne na hardcorze) oraz śmiesznie krótkie czasy meczu (ledwo się człowiek rozrusza, a tu już zmiana mapy), to nic dziwnego, że po kilkunastu godzinach spędzonych w multi MW2 wróciłem do starego, dobrego MW1.

Wszystkie powyższe zarzuty dotyczą głównie trybu TDM, reszty na razie nie ruszałem, bo bez dokładnego poznania map i tak nie mają sensu. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem Modern Warfare 2 lekko zniesmaczony. Przy ogólnych głosach zachwytu i wynikach sprzedaży (do którego się przyłożyłem) zaczynam jednak myśleć, że może to ze mną jednak jest coś nie tak...;)

Ogólnie rok 2009 na pewno do najlepszych nie należał i nadchodzący zapowiada się znacznie lepiej. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę mógł bez zawodu umieścić na podium Mafię 2, że Mass Effect 2 poprawi wady jedynki zachowując jej rozmach fabularny, że Assassins Creed 2 jest faktycznie tak doskonały, jak twierdzą recenzenci wersji konsolowych. Zapowiada się w każdym razie bardzo ciekawie :)


Czytaj dalej...

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Single w Call of Duty: Modern Warfare 2 - rzut okiem


Aferom (w większości kontrolowanym) przed premierą Modern Warfare 2 nie było końca. Miałem już dość kolejnych newsów, sterowanych kontrowersji i filmików nagrywanych kamerką z komórki. Informacja o braku dedykowanych serwerów wkurzyła mnie na tyle, że z najbardziej oczekiwanej przeze mnie (obok Dragon Age) gry stała się tylko irytującym, niesympatycznym, ale ciągle must havem :/ Jak wypada singleplayer w najnowszym Call of Duty oceniany na zimno, bez doszukiwania się w nim antyrosyjskiej propagandy i innych pierdół?

Nie lubię, jak cała gra zbudowana jest na skryptach. Skrypty są dobre, jeśli wykorzystuje się je subtelnie, z głową i są wspomagane przez dobre AI przeciwników/przyjaciół (czyli w sumie też skrypty, ale znacznie bardziej złożone). Niestety cała seria Call of Duty korzysta z nich w sposób prostacki. Wrogowie będą nas zalewać bez końca, chyba że przemieścimy się metr do przodu, stając w miejscu wyłączającym ich spawning. Idziesz z towarzyszem i scenarzyści wymyślili sobie, że wspólnie zdejmiecie patrol wrogów - przeciwnicy zawsze w tym samym miejscu odpalą papierosa. Strasznie to banalne, ale odpowiednio użyte oskryptowanie pozwala na zbudowanie akcji o rozmachu przebijającym hollywoodzkie blockbustery.

Tak było z CoD4: Modern Warfare, gdzie przymykało się oko na te absurdy, bo scenarzyści uraczyli nas tak widowiskowymi i intensywnymi zwrotami akcji, że czapki zrywało z głów. Do tej pory na wspomnienie wybuchu atomówki ciarki przechodzą mi po plecach. Taki patent zadziałał na mnie jednak tylko raz. W CoD5: World at War skrypty zniechęciły mnie do gry po jakiś 2 godzinach. W Modern Warfare 2 liczyłem na jakąś zmianę, bo czy tak trudno jest ustalić z góry liczbę przeciwników, którzy mogą zasilić dany teren, zamiast generować ich bezustannie dopóki gracz nie ruszy swojego tyłka w miejsce posuwające akcję do przodu? Czy tak trudno jest w dzisiejszych czasach zaaplikować przeciwnikom chociaż znikomą inteligencję, żeby ich rola nie ograniczała się jedynie do diabelnie celnego strzelania i ślepego parcia na naszą pozycję?

Nie, w Modern Warfare 2 nic się nie zmieniło. Mało tego - tu niektóre levele są tak skonstruowane (np. favele w Rio), że wrogowie pojawiają się znikąd właściwie wszędzie - przed nami, z boku i za nami. Chyba w żadnej części serii nie miałem tylu sytuacji, że przeciwnik spawnował się dosłownie metr za moimi placami w sprawdzonej sekundę wcześniej chatce, czy korytarzu. A już totalną fuszerką jest fakt, że generować się potrafili na moich oczach, niczym prawdziwi gracze w multi.

Myślicie, że rozmach historii i tym razem przyćmi typowe dla Call of Duty niedomagania? Niestety w przeciwieństwie do MW1, gdzie scenariusz miał sens, sporą dozę prawdopodobieństwa i w miarę twardo trzymał się rzeczywistości, tutaj fabuła jest tak kretyńska, że momentami nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Całkowicie zaskakująca Amerykanów inwazja milionowej ruskiej armii na USA (sic!), rozwścieczonej po rzeźni przeprowadzonej przez amerykańskiego agenta na rosyjskim lotnisku (sicx2!), tysiące wrogich, wyposażonych w kałasze biedaków z brazylijskich slumsów, którym zachciało się mierzyć z amerykańskimi komandosami itd., itp. Kretynizmów jest znacznie więcej, łącznie z pozbawionym logiki zwrotem akcji w końcówce, ale nie chcę zdradzać więcej niż zrobili to sami twórcy gry. O sensie fabuły najlepiej świadczy fakt, że razem z kumplem próbowaliśmy po obejrzeniu napisów końcowych dojść o co w ogóle chodziło - bezskutecznie :D Co prawda autorzy silą się na momenty równie mocne, jak te, które w dużej mierze zadecydowały o sukcesie MW1. Jedyne na co ich jednak stać, to znane już motywy, podane co najwyżej w dużo bardziej krwistym sosie.

A jak prezentują się same misje? No cóż, drugiego Czarnobylu tu nie uświadczymy. Misje snajperskie są i to nawet dwie, ale krótkie i bezpłciowe. Pozostałe to typowy dla tej serii chaos z tysiącem wrogów. Niektóre są nawet fajne (Gułag, czy platforma wiertnicza), inne irytują (szczególnie te z serii "wytrzymaj napór przeciwników przez 5 minut" aż pojawią się posiłki - obrona fastfoodów, czy domku w górach). Dla urozmaicenia postrzelamy czasem z miniguna z pokładu Cobry, pospuszczamy pociski z Predatora, czy pościgamy się na skuterach śnieżnych i pontonach (to ostatnie strasznie głupie - zaskoczone wojska oczekują nas w pełnej gotowości na kilometrowych odcinkach brzegu).

Nie będę się pastwił nad krótkim czasem gry (wyszło jakieś 5,5h na hardened), bo ten akurat w tak intensywnej grze mi nie przeszkadza, nie kupiłem jej dla single'a. Grafika niewiele się zmieniła od czasów Modern Warfare 1. Momentami wygląda lepiej (dodali jakąś fizyką, więcej śmieci lata w powietrzu), czasami gorzej (tragiczne tekstury nieba i tła, szczególnie widoczne w Rio). Animacja i wygląd postaci są doskonałe, choć brakuje sensownego ragdolla. Na pewno warta uwagi jest muzyka Hansa Zimmera.

Wielki hype, rekordy sprzedaży pobite chwilę po premierze i jak zwykle rewelacyjne oceny w internetowych serwisach. Nie dajmy się jednak zwieść - to tylko krótka, intensywna, pozbawiona sensu i momentami prostacka strzelanka. W porównaniu do świetnego MW1 seria zaliczyła krok w tył - mniej tu logiki, niezapomnianych misji i przede wszystkim - oryginalności. Tamta gra to było najwidoczniej apogeum formy Infinity Ward. Modern Warfare 2 bardzo próbuje dorównać poprzednikowi, jednak oferując wszystkiego więcej - wybuchów, zwrotów akcji i kontrowersji - wygląda jedynie jak ubrana bezgustnie w najbardziej pstrokate bombki i migoczące światełka choinka.

Moja ocena:
6/10

tagi: call of duty, moder warfare, modern warfare 2, activision, infinity ward, world at war, respaw przeciwników, cod4, cod5, mw1, mw2


Czytaj dalej...

sobota, 5 grudnia 2009

Far Cry 2 - recenzja

Trailery zapowiadające niesamowity gameplay, grafika mogąca konkurować z Crysisem, wolność, otwarty świat i piękna Afryka - tym wszystkim miał być Far Cry 2. Miał być...

Pierwszy Far Cry to jedna z moich ulubionych gier. Wrażenia jakie robiła swoją grafiką w 2004r. nie udało się przebić potem już chyba żadnej innej produkcji. Do tego dodajmy świetne, lepsze niż w większości dzisiejszych gier AI przeciwników, wielkie mapy pozwalające na stosowanie różnych taktyk i doskonałą muzykę, a wyjdzie jeden z najlepszych FPS-ów ever. Niestety Crytek utracił prawa do tytułu Far Cry i musiał kontynuować swój model rozgrywki pod marką Crysis, tworząc grę niepobitą do dzisiaj pod względem graficznym, ale zaskakująco przeciętną pod względem miodności. FC2 tak naprawdę nie ma więc nic wspólnego z poprzednikiem, ot wykorzystano znany tytuł, co pozwoliło podbić nieco pozycję nadchodzącej gry w hierarchii branżowych newsów.

Ze wstydem się przyznam, że napaliłem się na tę grę jak parobek na owieczkę i w dniu premiery leciałem do Empika, fundując sobie nawet gustownego metal boxa. Wierzyłem..., chciałem wierzyć w te recenzje przed oficjalną premierą wychwalające FC2 pod niebiosa i mówiące o wolności i interakcji z "przyjaciółmi" przebijającej nawet erpegi. Po 3h godzinach gry pieprznąłem ją w kąt. Czemu? Bo ta gra jest durna. Owszem jest ładnie, owszem czuć klimat, ba - nawet śmigało to żwawo na moim ówczesnym gf8800GT, ale cała reszta leżała i kwiczała.

Myślicie, że świat jest otwarty? A dupa, niemal wszędzie są niemożliwe do przebycia góry, przez co trzeba poruszać się po wyznaczonych przez twórców drogach. No można zejść czasem 10-15 metrów w krzaczory. Do tego na każdym skrzyżowaniu tych dróg postawiono posterunek wypełniony 5-6 żołnierzami. Niby git, jest co robić w trasie. Tylko czemu do cholery obsada tych posterunków respawnuje się po odejściu na odległość 100 metrów?? No jak to wkurza niesamowicie. Autorzy, jakby robiąc nam jeszcze na złość, wszystkie cele misji rozstawili tak, by jak największą liczbę tych posterunków zaliczyć i to 2 razy, bo przecież trzeba z misji wrócić :D Żeby w odstępach między posterunkami nie było za nudno, to jeszcze spawnują się nam wrogie jeepy za każdym pagórkiem, skierowane na pełnym gazie prosto na nas. Przeciwnika też nie zabijesz ot tak, 3 strzałami w klatę. Gdzie tam, jak się heada przypadkiem nie trafi, to trzeba nawet kilkunastu strzałów ze stacjonarnego karabinu, o jakimś m4 nie wspominając. Do tego potrafili mnie trafić z 200 metrów z UZI, gdzie ja z G3 miałem problemy. Jesus, czy w Ubisofcie pracują jacyś sadyści?




Osobny akapit należy się wspomnianym przyjaciołom. To miał być wielki feature Far Cry'a 2 - najemnicy tacy jak my, którzy uratują nam życie w trudnych chwilach i zawsze zaoferują alternatywny sposób wykonywania misji. Gracz miał się z nimi zżyć i cierpieć w momencie ich śmierci. Bla bla bla. W praktyce wygląda to tak, że jak giniemy, nagle znikąd zjawia się kumpel i odciąga nas parę metrów dalej, dając pistolet do łapy. Ich propozycje na alternatywne sposoby wykonania misji szybko okazują się totalnym bezsensem - nie dość, że trzeba jeździć dalej (więcej posterunków), to jeszcze ciągle należy ich wyciągać z jakiś tarapatów. Sztucznie wydłuża to rozgrywkę, nie dając żadnej satysfakcji. Pewnie nie byłoby takie złe, gdyby nie ta cholerna konieczność przejeżdżania kilometrów po ładnie zrobionej dziczy pełnej respawnujących się wrogów. Tu każdy chce cie zabić, cywile nie istnieją. Jazda na misję może trwać wielokrotnie dłużej niż sama misja. Naprawdę sztuką było uczynić z potencjalnie największej zalety gry (otwarty świat) jej największą wadę. Do tego fabuła jest tak rozmydlona i najeżona absurdami (konieczność jawnej współpracy z dwoma antagonistycznymi organizacjami naraz, których siedziby są oddalone o... 30 metrów), że pozostało mi tylko zapłakać nad straconymi pieniędzmi i wyciągnąć płytkę z napędu.

Minął rok, piękny metal box cały czas zerkał na mnie z półki z grami. Dać jej jeszcze szansę? Zainstalowałem, zacząłem nową grę. Świadomy jej słabości olałem wszystko - żadnych rozmów z przyjaciółmi, żadnych misji od nich. Zamiast żmudnej jazdy autem korzystałem za każdym razem z autobusów, będących swoistym teleportem do dowolnego rogu mapy (cele misji zazwyczaj były nieopodal) - dzięki temu respawnujące się posterunki już tak nie doskwierały. Skupiłem się na samych misjach głównego wątku, o pobocznych przypominając sobie jedynie, gdy chciałem odblokować konkretną broń w sklepie.





Tak sobie grałem i grałem, następnego dnia miałem chęć ciągnąć to dalej, kolejnego o dziwo także. Kurde, wiecie co? Ta gra jest nawet fajna. Krajobrazy są przepiękne (szczególnie na drugiej mapie), korzystając z pistoletu z tłumikiem, karabinu na strzałki i kamuflażu można całkiem sensownie pobawić się w cichego zabójcę. Jak skradanie się nudziło, to do łapy brałem miotacz ognia, paliłem towarzystwo i przy okazji całą okolicę (rozprzestrzenianie się ognia jest bardzo dobrze zrobione). Naprawdę sporo frajdy to dawało. Bronie są fantastycznie zrobione, lepiej nawet niż w Call of Duty 4. Nie dość, że jest ich masa (można się bawić nawet moździerzem), to znakomicie czuje się różnicę między nimi i co najważniejsze - strzelanie sprawia dużą przyjemność. Choć w dalszym ciągu idiotyczna odporność wrogów wkurzała, to na normalnym poziomie trudności jest do zaakceptowania (za 1. razem odpaliłem grę tradycyjnie na hardzie).

Gra jest długa, ale wciąga na tyle, że nie mogłem się oderwać. Nie uprawiałem żadnej eksploracji świata, nie szukałem diamentów (znajdźki pełniące funkcję waluty), po prostu przechodziłem misję za misją, od czasu do czasu zaglądając do sklepu po nową zabawkę. Fabuła niestety nie poprawiła kiepskiego pierwszego wrażenia, choć trzeba przyznać, że w samej końcówce akcja robi ciekawy zwrot i ujawniają się naprawdę dalekie od miałkości ambicje autorów. Niestety, to tylko kolejna rzecz, w której czuć wielki i przykładnie spierniczony potencjał. Właśnie to chyba wkurza w Far Cry'u 2 najbardziej - z łatwością można sobie wyobrazić, jak świetna mogłaby to być gra, gdyby tylko kilka rzeczy rozwiązano inaczej. Momentami można mieć wrażenie, że ktoś w Ubisofcie dokonywał świadomego sabotażu, realizując dobre pomysły w sposób tak głupi, że aż człowiekowi się żal tej gry robi.

Naprawdę nie wiem jak FC2 ocenić. Totalne zniesmaczenie na początku, w dużej mierze spowodowane rozbuchanymi oczekiwaniami, rok przerwy i całkiem przyjemnie spędzone chwile do samych napisów końcowych. To oryginalny, piękny FPS, którego ktoś specjalnie okaleczył rozwiązaniami tak irytującymi, że trzeba omijać połowę atrakcji tej gry, by w ogóle móc czerpać z niej radochę. Ukończyłem, wyciągnąłem z niej sporo funu, ale bez zawahania wymieniłem chwilę później na kompletną edycję Civilization 4 na Gametrade. Może następna część zagości na półce z grami na stałe, obok pierwszego Far Cry'a?

Moja ocena:
6,5/10
Tagi: Far Cry 2, FC2, Crytek, Crysis, Posterunki, Respawn, Ubisoft, Far cry buddies, ogień w Far Cry 2


Czytaj dalej...

czwartek, 3 grudnia 2009

Splinter Cell: Chaos Theory i Hitman: Krwawa Forsa - rzut okiem

W ostatnich miesiącach udało mi się przejść w całości kilka tytułów, trochę nowości, trochę umiarkowanych staroci (wyprzedaż wakacyjna Kolekcji Klasyki zrobiła swoje)- w zasadzie same dobre i bardzo dobre. W doborze gier bardzo pomaga fakt, że choć nie brakuje w tej branży tytułów totalnie przereklamowanych, to jednak niemal zawsze wysoko oceniany tytuł jest co najmniej niezły. O filmach tego samego powiedzieć nie można :)

Cóż to sobie odświeżyłem dzięki 12-złotowej promocji Kolekcji Klasyki?

Splinter Cell - Chaos Theory

Ta gra to wśród miłośników skradanek już swego rodzaju legenda. Przygody poruszającego się głównie w cieniu agenta Sama Fishera podane w techno-modernistycznym klimacie stworzonym przez Toma Clancy'ego doczekały się jak na razie czterech gier (piąta w drodze). Chaos Theory uchodzi za najlepszą z dotychczasowych części, bez wątpienia zasłużenie. Choć gra już kilka latek ma, to w dalszym ciągu wygląda nieźle. Animacje są dopieszczone, a sama grafika spokojnie wytrzymuje konfrontację z dzisiejszymi produkcjami. To w połączeniu ze świetnym udźwiękowieniem sprawia, że technikalia zdecydowanie w odbiorze nie przeszkadzają.


Siła Splinter Cella tkwi w kilku rzeczach. Widok z trzeciej perspektywy i bardzo fajnie przemyślane sterowanie (czemu nikt nie kopiuje pomysłu regulowania szybkości poruszania kółkiem myszy?) składają się na całkowicie intuicyjną obsługę postaci Sama. Misje rozgrywane na ciekawych, pełnych alternatywnych dróg i inteligentnych przeciwników mapach oraz gadżety na wyposażeniu Fishera pozwalają na zróżnicowaną zabawę i dają olbrzymie pole do popisu kombinatorom (takim jak ja :)), którzy chcą za wszelką cenę uniknąć użycia broni palnej. Tutaj przekradanie się między przeciwnikami, zwabianie ich w pułapki i ściąganie z balkonów daje bardzo dużo satysfakcji i nie jest łatwe. Na to nakłada się znakomity klimat technothrillera i terroryzmu nowej generacji. Najlepszą rekomendacją będzie jednak fakt, że gra powstała w 2005 roku, a do dnia dzisiejszego nie powstało nic, co mogłoby zagrozić jej pozycji w gatunku skradanek. Naprawdę grzechem jest nie wydać na nią tych 10zł.

Moja ocena:
9/10

Po skończeniu Chaos Theory miałem ochotę na więcej, więc na widok wyprzedaży kolejnej części Splinter Cella - Doubled Agent zatarłem ochoczo rączki. Gra nie ma najlepszych recenzji, ale co Sam Fisher, to Sam Fisher. Warto zagrać choćby dla użyczającego mu głosu Micheala Ironside'a :) Problem w tym, że w Doubled Agent tego głosu nie usłyszałem :/ Gra nie ma dźwięku i już. Google jako solucję podało instalację w domyślnym katalogu. A 12 giga wolnego miejsca na C: to chyba tylko właściciele kompów z marketów trzymają, tak więc gra poszła na półkę, a ja w zastępstwie zapolowałem na Allegro na wcześniejszą część Splinter Cella - Pandora Tomorrow. W międzyczasie jednak pojawiły się inne tytuły i Pandora (którą kiedyś już skończyłem) czeka sobie grzecznie na swoją kolej.

Hitman - Krwawa Forsa

Hitman to wyjątkowa seria o zabójcy pracującym na zlecenie łącząca w sobie elementy skradankowe (w mniejszości) z przebierankowymi (te dominują). Krwawa Forsa to najnowsza i ostatnia jak na razie część Hitmana, powstała w 2006 roku. Mechanika gry jest z grubsza podobna do tej ze Splinter Cella (widok TPP, interfejs), z tym że tutaj nie cień jest naszym sprzymierzeńcem, a przebranie. Zabawą nie jest samo zlikwidowanie celu, a zbliżenie się do niego i pozbycie się bez świadków lub upozorowanie wypadku. W jednej z moich ulubionych misji mamy wyeliminować gościa objętego programem ochrony świadków, mieszkającego na typowym amerykańskim przedmieściu, w domu silnie obstawianym przez FBI. Wejście frontowymi drzwiami nie wchodzi w grę, chyba że pozbędziemy się i przebierzemy za klauna, który nieopodal szykuje się do planowanej przez nasz cel imprezy. A może lepszym sposobem będzie ciche wdarcie się bocznym wejściem w stroju śmieciarza? Gdyby jednak postarać się nieco bardziej i zamiast nich zająć miejsce kelnera zajmującego się imprezowym cateringiem, to zyskalibyśmy dostęp do większej części domu bez wzbudzania podejrzeń. Hej, ale przecież chata jest obstawiana przez vana z agentami monitorującymi okolicę. Może by tak posłać im zatrute donaty i przebrać się za jednego z nich? A nie lepiej pieprzyć to wszystko, wziąć na misję snajperkę i skorzystać z domku na drzewie w ogrodzi sąsiadki naszej przyszłej ofiary?

Tak - wolność i multum możliwości to największa zaleta Hitmana. Tutaj każdą misję można przechodzić kilkanaście razy, ciągle robiąc coś nowego, innego. Gra nagradza nas za jak najcichszą eliminację celu - bez świadków, hałasu, postronnych ofiar i nagrań na kamerach. Gdyby jednak ktoś zechciał po prostu wziąć shotguna i wystrzelać wszystkich - wolna droga. Tutaj można wszystko. Na nic jednak nie zdałaby się ta wolność, gdyby same misje nie były ciekawe. A na tym polu Hitman: Krwawa forsa osiąga mistrzostwo. Tak świetnie zaprojektowanych i zróżnicowanych etapów próżno szukać w innych grach (moi faworyci - skalna rezydencja, parowiec i klub nocny).

Jeśli nie udało mi się jeszcze zachęcić do zakupu (całe 10zł w starej Kolekcji Klasyki i na Allegro), to jeszcze kilka peanów na cześć Hitmana :) Po pierwsze - fabuła. Krwawa Forsa to nie zbiór niepowiązanych ze sobą misji, tu wszystko jest znakomicie poprowadzone fabularnie aż nas do rewelacyjnego finału, z twistem godnym najlepszych seriali. Do tego cała gra zilustrowana jest jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych jakie słyszałem, w wykonaniu Budapesztańskiej Orkiestry Symfonicznej i legendy w branży - Jespera Kyda (który zresztą tworzył też muzyką do zwiastunów Splinter Cell: Chaos Theory). Grę warto włączać choćby po to, by posłuchać rewelacyjnej wersji Ave Maria rozbrzmiewającej w menu. Graficznie Hitman też ciągle daje radę.

Gra idealna? A owszem, choć zawsze znajdą się rzeczy do poprawki (zbyt często wykorzystywany motyw z żyrandolem, drobne błędy w AI, konieczność przejścia całej misji na przy jednym posiedzeniu, bo save'y w ich trakcie nie działają po restarcie gry), to Krwawa Forsa ma stałe miejsce w moim rankingu najlepszych gier ever i przynajmniej do czasu pojawienia się kolejnego Hitmana nic w tym gatunku jej nie pobije.

Moja ocena:
10/10

Tagi: Splinter Cell, Splinter cell: Chaos theory, Chaos Theory, Teoria chaosu, Sam Fisher, Michael Ironside, Kolekcja klasyki, Hitman, hitman: krwawa forsa, Hitman: blood money, agent 47, jesper kys, ave maria, tom clancy.


Czytaj dalej...

Niezapomniane chwile w grach

W sumie dość przypadkowo trafiłem na całkiem stary już tekst na GameCornerze - Dlaczego kocham gry - 7 niezapomnianych chwil. No i tak mnie wzięło na wspominajki. W sumie czemu by nie zrobić własnej listy niezapomnianych chwil?:)

Trochę już lat na karku mam, przez co nazbierało się wiele wspomnień. Listę ograniczałem jak mogłem - wyszło naprawdę sporo pozycji, ale o poniższych po prostu wspomnieć musiałem. Kolejność w sumie dowolna, choć w zamyśle chronologiczna (nie tyle czasem powstania gry, co mojego z nią kontaktu). Pomijam pozycje na 8-bitowce, bo tu moja pamięć już zawodzi :)

1. Another World

Wrażenia, jakie robiło intro tej gry w 1991 nie zapomnę nigdy. 10-letni Leszczu siedział na wagarach u kumpla, któremu mamusia sprawiła piękną Amisię CD/TV i rozdziawiał z wrażenia usta za każdym razem, gdy widział ten piękny wektorowy świat. Początek gry - pijawki i czarna bestia - pamiętam, jakbym grał w to wczoraj. Nieśmiertelna klasyka.



2. Street Fighter 2

Gra, która rozpalała emocje dzieciaków, jak mało która w historii. Wydawała się niesamowita. To pierwsza uruchomiona przeze mnie pozycja na upragnionej Amidze 600. Ależ to była frajda walczyć Ryu i kręcić te wszystkie hadoukeny :D Żadna bijatyka później nie wzbudzała we mnie tyle emocji, nawet Mortal Kombat.



3. Sensible Soccer

Rewelacyjna piłka nożna z najlepszym chyba arkadowym stylem grania w historii. Na jej późniejszej wersji Sensible World of Soccer 95/96 spędziłem kilka ładnych lat gry, dochodząc do takiej wprawy, że angielskim 5-ligowcem po kilku sezonach wygrywałem Ligę Mistrzów i mistrzostwo Anglii, po drodze osłabiając jeszcze skład (względem początkowego), by było trudniej:)



4. Cannon Fodder

Jedna z najbardziej miodnych i najzabawniejszych strzelanek w historii. Widok wylatujących w górę ludzików bezcenny, podobnie jak nerwy przy przechodzeniu drugiej części tej gry.







5. Pinball Dreams

Świetny pinball, który zapadł mi jednak w pamięć głównie poprzez chwile spędzone przy tej grze (stół "westernowy") z moim ojcem. Nie pamiętam byśmy się wcześniej czy później bawili równie dobrze ;)









6. Wing Comander

Moja pierwsza oryginalna gra. Klasyczny symulator kosmicznego myśliwca. Ta muzyka, ten rozmach... Przeszedłem z zapartym tchem prawie łamiąc przy tym kilkukrotnie joystick, ciągnięty z całej siły, żeby statek kosmiczny skręcił szybciej :D Muzykę z sali z łóżkami dla załogi, gdzie zapisywało się stan gry, słyszę do dzisiaj:)

7. Turrican 3

Muzykę (zwłaszcza z podwodnego etapu) z tej banalnej w sumie strzelanki pamiętam do dziś. Wówczas absolutna rewelacja.







8. Flashback

Ech to była gra, spadkobierca Another World. Prezent pod choinkę od babci, prosto z giełdy (gra, nie babcia):D Przepiękna animacja i grafika. Napięcie w etapach na obcej planecie przebił potem chyba dopiero Alien vs Predator.







9. Dune 2

Prekursor RTS-ów, gra z niesamowitym klimatem oparta na chyba najlepszej powieści s-f ever.  Tę muzykę, widok Devastatorów pożeranych przez sandworma i dźwięk płyt stawianych jako fundamenty pod budowle pamiętam do dziś. Od tamtych czasów nie ruszyłem na dłużej żadnego RTS-a.



10. Settlers

Pierwsza gra, w której wszystko żyło. Godzinami mogłem patrzeć na rosnące łany zboża, koszącego je rolnika, proces pieczenia z nich chleba itd. Gra do podziwiania. Uspokajało to niczym patrzenie na rybki w akwarium.





11. Lure of the Temptress

Chyba pierwsza porządna przygodówka, którą przeszedłem w całości. Reklamowana jako objawienie ze względu na prawdziwe AI bohaterów postronnych (sic!), które w praktyce ograniczało się do tego, że potrafili poruszać się między lokacjami. Gra totalnie liniowa, wymagająca wykonania wszystkich niemal czynności w określonej kolejności. Mocno przez to utknąłem i musiałem posiłkować się solucją. Mimo wszystko z jej przejścia byłem bardzo dumny :)



12. SuperFrog

Kultowa platformówka z zapierdalającą niczym odrzutowiec żabą. Produkcja Team 17 u szczytu formy. Rozkład niektórych etapów znam na pamięć.







13. Syndicate

Absolutny klasyk - rewelacyjny misz-masz wielu gatunków osadzony w świecie wyciągniętym niemal prosto z Blade Runnera. Nie wiem czemu, ale nie przypominam sobie bym próbował dłużej w nią grać bez cheatu na kasę... Pamiętam jakiś wywiad z Peterem Molyneux, który twierdził, że specjalnie usztuczniano dźwięk palących się ludzi, bo ten pierwotnie nagrany na potrzeby gry był zbyt realistyczny. Tak, wtedy ta gra porażała realizmem - przechodnie, samochody, żywe niemal miasta. Każdą z 50 bodaj misji przechodziłem po kilkanaście razy. Najbardziej zapadła mi w pamięć ta z Colorado, gdzie mieliśmy do dyspozycji ze 150 gapiów oglądających konwój aut z ważnymi osobistościami. Fajna jatka była :)



14. Alien Breed: Tower Assault

Gra na którą wydałem chyba wszystkie pieniądze zabrane na jedną ze szkolnych wycieczek. Kosztowała naprawdę sporo, więc moja rozpacz, gdy okazało się, że jedna z dyskietek jest uszkodzona, była olbrzymia. Nigdy nie odważyłem się jej wysłać do dystrybutora, a pudełko po niej leży gdzieś jeszcze w domu rodziców. Potem do tej kultowej strzelanki powróciłem już na pececie, ale było już na nią zdecydowanie za późno - Doom i Duke Nukem czekali ;)







15. The Manager

Marny i niesamowicie wolny w działaniu manager piłkarski, który pochłonął mnie na całe tygodnie. Wizualizacja meczów polegała na powtarzaniu kilku sytuacji, z których każda miała dwa warianty - strzeli/nie strzeli. Ileż ja na tym paznokci zjadłem próbując wykombinować co zrobić, by statsy zawodnikom nie spadały. Ale dzięki takiej zaprawie późniejsze Champinship Managery i Football Managery były dla mnie bułką z masłem.




16. Lotus III

Jedna z bardziej popularnych ścigałek na amigę (zawsze wolałem Jaguara XJ220 - to taka gra też) o bardzo dziwnym modelu jazdy. Takiej frustracji jaką wywoływały u mnie kolejne, totalnie beznadziejne próby ukończenia wyścigu w górach często w grach nie czułem - już za to tylko należy jej się uznanie. Wszystkie inne trasy przechodziłem z zamkniętymi oczami, tej jednej cholery nie mogłem.

17. Eye of the Beholder
Mój pierwszy prawdziwy RPG. Nigdy go nie ukończyłem, ale wrażenie jakie zrobiły na 12-latku te puste labirynty lochów pozostały do dzisiaj. Podobnie jak uwielbienie do role-play'i, choć niekoniecznie tych dungeonowatowych.





18. Hired Guns

Niesamowita gra, o bardzo ciężkim klimacie. Grając po zmroku naprawdę można było się ostro zestresować. Także nigdy nie ukończona, bo pirackie wersje posiadały nieprzyjemne zabezpieczenie, które wyskakiwało w pewnym momencie rozgrywki - trzeba było wpisać masę jakiejś gwiazdy, info na ten temat oczywiście w instrukcji, a instrukcji niet. Mimo tego, że wiedziałem, że jej nie ukończę, to grałem w to cholerstwo namiętnie.

19. Fallout 2

I zaczynamy okres pecetowy, jedną z najlepszych (jak nie najlepszą) gier w historii. Sugestywny postnuklearny świat, w którym każdy walczy o przetrwanie, niesamowicie dorosła wymowa, inteligentne dialogi i daleko posunięta nieliniowość - czego chcieć więcej? Do tego świetny model rozwoju postaci i ta otoczka retrofuturyzmu...

Drugą część przeszedłem nie widząc na oczy rok młodszego protoplasty. Przeżycie daleko bardziej intensywne niż najlepszy nawet film. Brak doświadczenia sprawił, iż stworzyłem postać o bardzo niskiej zręczności, a oparta na niej walka byłą dla mnie prawdziwą udręką. Do dziś pamiętam finałową potyczkę, z którą męczyłem się okropnie. Za te męczarnie odwdzięczyłem się Frankowi Horriganowi wielokrotnie, w tym raz zabijając go nawet w 1. turze (co jest nie lada wyczynem). Tak - Fallouta 2 ukończyłem kilka razy i ostatnio ponownie wrócił na ekrany mojego kompa, tym razem poszerzony o masę nowości dzięki modowi Restoration Project.

Zdecydowanie gra mojego życia :P Kocham wszystko co z Falloutem związane (soundtracku słucham do dziś), oprócz Fallouta 3 i Fallouta Tactics, które są wynaturzeniem serii.

20. Fallout

Pierwszą część Fallouta łyknąłem w ciągu jednego dnia, po tym jak ukończyłem F2. Głosu Mastera zapomnieć się nie da ("Join. Die"). Czy dziś może jakaś gra zapewnić takie przeżycia? Na rozpisce znalazł się ponownie jakieś 2 lata temu - Fallouty się nie starzeją i za każdym razem bawią równie dobrze.







21. Baldur's Gate 2

Pamiętam jak kiedyś włączyłem to, żeby sprawdzić jak wygląda - potem przez 2 tygodnie nie wychodziłem z domu :) Wszystko w tej grze lubię. Prawdziwy RPG, którego do dziś w klimatach fantasy nic nie pobiło. Ostatni, w którym walki miały prawdziwy taktyczny wymiar. Pokonanie smoka Firkraaga na wczesnym levelu, czy finałowa walka w Tronie Bhaala to jedna z najlepiej pamiętanych przeze mnie potyczek. Prawdziwa poezja, aż mnie znowu chcica na zainstalowanie Baldurka wzięła:)



22. Jagged Alliance 2

Nigdy przeze mnie nieukończony taktyczny shooter, choć spędziłem przy nim wiele wieczorów. Do dziś chyba nie powstało w tym gatunku nic lepszego (może ruski spadkobierca JA o zerżniętym z Hired Guns tytule wart jest uwagi? Grał ktoś?). Jedna z niewielu gier, w której można było poruszać się Polakiem o wiele mówiącej ksywce Steroid ;) Ależ on fragów mi natrzepał.



23. Quake 2

Quake 2 to dla mnie całe dziesiątki godzin spędzonych w kafejce internetowej (pozdro dla Szopy, Heńka i ówczesnej kafejkowej ekipy ;)), wydany majątek i dojście do całkiem niezłej wprawy. Pierwszy multi w jaki grałem na poważnie i przez wiele lat ostatni - aż do czasu pojawienia się Call of Duty 4.





24. GTA: Vice City
GTA III mnie gdzieś ominęło (grałem trochę u znajomych). Vice City to już była wkrętka na całego. Koszmarnego celowania, luzu i rewelacyjnego, tandetnego klimatu rodem z Policjantów z Miami się nie zapomina. Najfajniejsza chwila: przejście wyścigu, za który nagrodą był bodaj niezły klub nocny (nazwa misji - The Driver). Misja przez wielu uważana za nie do przejścia. Satysfakcja była wielka :)








25. Mafia

Gra cudo. Czeskim twórcom udało się przenieść na monitory komputerów świat jakiego tam jeszcze nie było - czasy prohibicji, z całą ich otoczką: cudowne samochody, stroje, muzyka. Fabuły nie powstydziłby się niejeden naśladowca Puzo. Jedna z najlepszych gier jakie powstały. Mam nadzieję, że wychodząca w tym roku Mafia 2 spełni lata oczekiwań na przynajmniej coś równie dobrego.




26. Arcanum

Niedoceniany i nieco momentami niedorobiony Role-Play twórców Fallouta z jednymi z najlepszych questów i masą odważnych pomysłów (udźwiękowienie gry za pomocą muzyki poważnej). To naprawdę oryginalny przedstawiciel tego gatunku, osadzona w steampunkowym świecie.



27. Thief 3

Rewelacyjna skradanka, gdzie bycie niewidocznym to często naprawdę jedyna droga do sukcesu. Etap w szpitalu dla umysłowo chorych wspominam do dziś, mocne przeżycie. Zresztą cała gra jest świetna i żadne Splinter Celle nie mają z nią w skradankowej kategorii szans.





28. Alien versus Predator 2

Jedna z najstraszniejszych gier w jakie grałem (misje człowieka). Słuchawki na uszy, dźwięk detektora ruchu (kto oglądał Aliens wie o co chodzi), ciemne korytarze i niemal palpitacja serca za każdym razem, gdy coś się pojawiało w pobliżu. Brr, świetna gra. Aż szkoda , że się tak zestarzała.








29. Planescape: Torment

To właściwie nie gra, to przeżycie. Jedyna w swoim rodzaju, fabułą zmiatająca wszystko co w kategorii gier powstało. Tu się więcej czyta niż porusza czy walczy, a to co się czyta, warte jest każdej nagrody. Cudowny erpeg, będący właściwie esencją tego, co przez nazwę Role Play Game należy rozumieć. Aż szkoda, że walki, inwentarz i kilka innych rzeczy nie dorównało poziomem sferze scenariuszowej. Ale wówczas  mówilibyśmy o grze ideale. Niemniej Bezimienny zawsze będzie moim ulubionym bohaterem.




30. Prince of Persia: Warrior Within

Jak dla mnie najlepsza część Księcia, gdzie skakanie i użynanie głów w akompaniamencie metalowej muzyki to czysta poezja. Ładunek miodności jest tu niesamowity. Nie rozumiem czemu z najnowszego Prince of Persia zrobiono jakiegoś metroseksualnego dupka, który nawet zginąć nie może:( Przepadnijcie casuale!








31. Call of Duty

Nigdy nie skumałem zachwytów nad Medal of Honor: Allied Assault. Dla mnie pierwszą grą, która faktycznie dała mi namiastkę tego jak może się poczuć żołnierz na wojnie był Call of Duty. Początek gry, idziemy samotnie, tradycyjnie łupiąc Niemców. Nagle nad naszymi głowami pojawiają się samoloty, z których skaczą dziesiątki naszych towarzyszy i zaczyna się szturm. Szturm, w którym jesteśmy tylko jednym pośród wielu, nie żadnym superhero, a prawdziwym żołnierzem. Ależ to robiło wówczas wrażenie. Dziś to tylko marnie wyglądająca, zaskryptowana w banalny sposób sieczka.





32. Far Cry

To trzeba było zobaczyć, ta plaża, te drzewa, ta woda i jeszcze te ogromne mapy! Jezu, najpiękniejsza gra jaka powstała, nie wiem, czy kiedykolwiek inna gra swoim wyglądem zrobi na mnie równie wielkie wrażenie (Crysis nie zrobił). Wyprzedzała swoje czasy o jakieś 3 lata i wyglądała olśniewająco nawet w niskich dość detalach. Do tego była super miodna - oprócz rewolucji w grafice, przyniosła jeszcze rewolucję w AI przeciwników wnosząc ją na poziom, któremu nawet przereklamowany Crysis nie dorównał. Dziesiątki doskonałych fanowskich etapów a nawet całych kampanii sprawiły, że Far Cry nie znikał z mojego twardziela przez dobre 4 lata. Jak dla mnie najlepszy FPS w historii.



33. Football Manager (wszystkie części)

Gra opium. Zasysa jak odkurzacz. Jak bym miał wybrać jedną grę ma bezludną wyspę, to byłby właśnie FM. Nic nie smakuje w świecie gier tak, jak robienie z kopciuszka potęgi światowej, nic nie daje większej satysfakcji niż wygranie z Wisłą na wyjeździe z MU. Gra dla maniaków.









34. S.T.A.L.K.E.R.

Cholernie niedorobiona rosyjska produkcje przenosząca nas w rejony Czarnobyla. Ale za ten klimat i liczbę zjeżonych na głowie włosów, gdy przedzierałem się nocą w burzy przez dzikie tereny lub z wyjątkową łatwością generujące poczucie lęku podziemia, Stalkerowi miejsce na tej liście się należy. Polecam.









35. Wiedźmin

Polska produkcja. Ale nie przemawia przeze mnie wcale patriotyzm, gdy piszę, że to zdecydowanie jedna z najlepszych gier w jakie grałem. Choć niepozbawiona wad, to wybory jakich musimy tam dokonać, wykreowanie świata gdzie wszystko różni się co najwyżej odcieniem szarości, a biel i czerń nie istnieją, to prawdziwy majstersztyk. Do tego ta fabuła, coś niesamowitego - nie mogłem dojść do siebie przez wiele minut po zakończeniu gry. Kto nie grał, niech nie grzeszy już więcej i leci do Empika;)






36. Half Life: Episode Two

Wcale wielkim miłośnikiem Half_life'a nie jestem. HL2 jest owszem niezły, ale w starciu ze swoim ówczesnym przeciwnikiem Far Cry'em nie ma szans. HL2: Episode One to już w ogóle odcinanie kuponów, bez pomysłu na poprowadzenie akcji. Z Episode Two miało być podobnie, a wyszedł chyba najbardziej wzruszający FPS w historii. Końcówki i sceny z ojcem Alyx nie zapomnę jeszcze długo. Choć graficznie gra się mocno już posunęła, to w 2007 roku pokonała dla mnie wszystkich konkurentów w gatunku, nawet Bioshock i Crysis.

37. Call of Duty 4

Początkowo mnie odrzuciła. Po przejściu 5-6 etapów machnąłem ręką na tego zaskryptowanego gniota. Potem do niego wróciłem przeżywając jedne z najbardziej intensywnych chwil przed kompem. Zwroty akcji, bomba atomowa i niesamowita końcówka - wszystko to właściwie nie pozwalało uwierzyć, że to tylko gra, a nie wysokobudżetowe kino.

A potem przyszedł czas na multi. No i mnie zassało. Najpierw się dziwiłem, jak to możliwe, że ja, taki wyjadacz, tak słabo sobie radzę (zerowy stosunek fragów do własnych zejść był osiągnięciem). Z czasem było coraz lepiej, aż przyszedł czas, że nieraz jestem dwukrotnie lepszy od drugiego w kolejności gracza i zostałem zaproszony do klanu z własnym serwerem (pozdro dla ekipy |AO|). No i odkąd gram w CoDa na multi, to nie ma czasu na żadne inne gry. Nawet GTA IV przechodzę już miesiąc (polecam).

Podsumowanie:

Nieźle się całość rozrosła. Ale 20 lat grania to kawał życia i trochę się tego nazbierało. Jak ktoś ma ochotę pokomentować - zapraszam, pewnie każdy ma swój zestaw niezapomnianych chwil spędzonych z grami :)



tagi: najlepsze gry młodości, najlepsze gry wszechczasów, klasyka gier komputerowych


Czytaj dalej...