sobota, 16 lipca 2011

Magicka: Vietnam - jeszcze mniejsze maleństwo, już nie tak fajne

Zasłużony sukces Magicki spowodował wysyp DLC do tej gry. Największym z nich, najgłośniej zapowiadanym i teoretycznie najfajniejszym jest Magicka: Vietnam. Na pierwszy rzut oka wszystko jest cool - począwszy od świetnej okładki, parodiującej Battlefield: Bad Company 2, po sam pomysł przeniesienia radosnej rozpierduchy do Wietnamu.

I faktycznie początkowo dodatek robi świetne wrażenie - wyrazisty styl graficzny, rockowa muza z tamtego okresu przygrywająca w tle, gameplay słodko kojarzący mi się z kultowym Cannon Fodder (są nawet chatki produkujące wrogów do momentu ich zniszczenia) i tona przeciwników nawalających do nas z AK-47. Pierwszy zgrzyt pojawia się szybko - brak checkpointów. Tak, zginiesz - zaczynasz od początku. A ginąć będziesz często. Danie wszystkim wrogom w łapę broni dystansowej mocno wyśrubowało i tak duży już przecież poziom trudności. Ale to nic, zacisnąłem zęby i parłem kilkanaście razy od początku.

Ciała Wietnamców wesoło eksplodują, napalm pali jakiś przerośniętych ruskich Rambo, czyszczę niewielką wioskę, przechodzę kawałek dalej, załącza się animacja i... to koniec? He? Grałem może 20 minut i to koniec? Gra wyświetla jakieś statystyki, z których wynika, że czegoś tam nie zniszczyłem, ale do cholery - raptem trzy niewielkie części mapy i the end? I to kosztuje poza promocją 5 eurasów na Steamie? No fucking way...


Szczerze mówiąc nie rozumiem jaki sens miał cały wysiłek w tworzenie nowych obiektów, broni i magick, tylko po to żeby coś tak mikrego stworzyć. To mógł być świetny dodatek, gdyby zrobiono z niego kampanię przynajmniej w połowie tak długą jak podstawka, tymczasem pokpiono całkiem sprawę i sprezentowano graczom typowy rzut na kasę. Zdecydowanie nie polecam - chyba, że któraś z promocji skróci cenę tego maleństwa do 1 euro.

Moja ocena:
2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz