czwartek, 21 kwietnia 2011
Splinter Cell: Double Agent - Sam Fisher zmierza w kierunku dna
Serię Splinter Cell lubię bardzo, czemu dałem wcześniej wyraz w notce o Splinter Cell: Chaos Theory. Dwie z trzech pierwszych części przygód Sama Fisher ukończyłem więcej niż raz. Za Double Agenta brałem się parę ładnych lat. Wersja pudełkowa kurzyła się na półce, bo po instalacji nie było 90% dźwięków (standardowy błąd, jeśli gra nie trafi do domyślnego katalogu na dysku C:). Gdy więc trafiła się wyprzedaż na Steamie - Double Agent za parę groszy + dodatkowa zniżka na i tak mocno już przecenionego SC: Conviction - wziąłem bez zastanowienia.
Gra zebrała bardzo przeciętne recenzje i z przykrością muszę stwierdzić, że jak najbardziej słusznie. Szkoda, bo pomysł na fabułę, zmuszającą Sama do pracy na dwa fronty, był bardzo dobry. Zawiodła niestety realizacja. Z góry ostrzegam, że gra jest okropnie zabugowana, bez pomocy google'a prawdopodobnie nigdy bym jej nie ukończył (no bo kto by wpadł na to, że do prawidłowego działania minigierki otwierającej sejf należy mieć ustawioną odpowiednią prędkość poruszania się w momencie jej uruchamiania?).
Co mi się podoba?
- 2-3 etapy są bardzo dobrze zaprojektowane, ciekawe i czuć w nich ducha Splinter Cella.
- Fabuła, a raczej pojedyncze jej elementy, które nie zostały spieprzone - brak informacyjnego mętliku z poprzednich części, jest prowadzona bardziej tradycyjnie i chwilami potrafi zaangażować.
- Tradycyjnie świetne udźwiękowienie i bardzo dobrze podłożone głosy.
- Mimo wad wciąga i gra się w miarę przyjemnie.
Co mi się nie podoba?
- Zerojedynkowy system krycia w cieniu - Sama widać lub nie, brak stanów pośrednich.
- Do tego Sam jest "ukryty" często w oświetlonym milionem luksów pomieszczeniu z wrogiem metr obok :/
- Większość czasu spędzamy w świetle dnia lub dobrze oświetlonych budynkach - noktowizor jest zbędny (przez większość gry i tak go nie mamy), o innych trybach wizji nie wspominając.
- Połowę gry spędzamy w jednej, niespecjalnie interesującej lokacji, co na dłuższą metę nudzi i męczy.
- Fabuła - marnotrawstwo jej potencjału woła o pomstę do nieba. Jest pocięta i nielogiczna. Twórcy dorzucili tu nawet romans i związane z nim konsekwencje moralne, tyle że całość ogranicza się właściwie do jednej marnej cutscenki, przez co los dziewczyny ma się w pompie (spoiler: a ja wręcz z przyjemnością ją kropnąłem).
- Błędy koncepcyjne - wymuszenie na graczu w pewnym momencie rozwiązania w ograniczonym czasie upierdliwej zagadki logicznej (wariacja kostki Rubika). Jesus, to Splinter Cell, czy jakaś oldschoolowa przygodówka?
- Brak jakiegokolwiek zakończenia. Job done i nawet filmiku żadnego nie ma.
- Fatalne błędy techniczne, właściwie każdego rodzaju.
- Tragiczna najdłuższa misja w grze - w Kinszasie.
- Brak obsługi panoramicznych rozdziałek.
- Słaba optymalizacja.
Splinter Cell: Double Agent zawodzi. Po rewelacyjnym Chaos Theory seria spadła w otchłań przeciętności. Przy grze trzyma jednak to, co przetrwało z poprzednich części - Sam Fisher i ciągle w większości skradankowy gameplay (w przeciwieństwie do Conviction). Zbyt wiele elementów zrealizowanych jest poniżej poziomu przeciętności, by móc grę polecić komuś więcej, niż tylko miłośnikom serii.
Moja ocena:
6/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz